Bachorze 2013
Środa 1.05.2013Tak dużej krzątaniny pod kościołem na Służewiu chyba jeszcze nie było przed żadnym wyjazdem! Oprócz autokaru, naliczyłem z sześć samochodów, które miały zabrać żądnych odpoczynku i rekreacji studniowiczów ku pięknym jeziorom i ciemnym borom (Tucholskim, gwoli ścisłości). Podróż na miejsce (ośrodek w miejscowości Bachorze, o liczności mieszkańców zbliżonej do warszawskiego blokowiska) zajęła nam pół dnia, więc tę drugą mieliśmy dla siebie. Zostaliśmy ulokowani w jednym z budynków (zajęliśmy cały) i rozpoczęliśmy jak zawsze radosną integrację. Dopiero gdy stanęliśmy gromadą na zewnątrz, uświadomiłem sobie, jak liczni jesteśmy - było nas koło 80 osób! Oprócz naszych ojców, towarzyszyły nam również dwie siostry (oczywiście dominikanki - a jak myślałeś czytelniku?). Akcent dominikański zresztą silnie przewijał się przez cały wyjazd, ponieważ naszej codziennej liturgii towarzyszył rozważania nad tzw. charyzmatem dominikańskim. Wieczorem pląsaliśmy na plaży w rytmach "hawajskiej imprezy" - szczerze przyznam, nie wiedziałem, że na hawajach słuchają polskiego disco i podobnych klimatów. Jednak wyjazdy kształcą!Czwartek 2.05.2013Pogoda cały dzień była niepewna, na szczęście chmury zatrzymały deszcz dla siebie i nie popsuły nam wypoczynku. Do wyboru były różne aktywności - żaglówka, kajaki, spacer czy rowery. Ja osobiście wybrałem to ostatnie - żywię dużą estymę do poczciwego dwukołowca. Po drodze poznaliśmy nieco lepiej okolice, a także zahaczyliśmy o główną miejscowość wypoczynkową w tamtym rejonie. Popołudnie spłynęło na auto-animacji czasu wolnego - można było pograć w siatkówkę na plaży, obejrzeć film czy pogadać.Piątek 3.05.2013Dziś przyszła pora na kajaki. Minęło trochę czasów od kiedy ostatnio moczyłem wiosła i mój biceps pod koniec wyprawy nieco to odczuł (trzeba będzie łapać formę przed wakacjami). Szkodliwe skutki pilnego studiowania (kucia przy biurku) wyraźnie uświadomił mi także popołudniowy mecz na orliku. Jak nazwa wskazuje, to miejsce, gdzie w piłkę graja same orły, a więc chłopaki ze stUdni. A gdzie grają przystojni piłkarze, tam i nie może zabraknąć pięknych kibicek - dopingujących dzielnie jak zawsze, tym razem obdzielających sympatią wszystkie grające drużyny. Na zakończenie dnia mieliśmy ognisko - pomimo wyjścia z jaskiń, współczesny człowiek wciąż odczuwa potrzebę siedzenia przy buzującym ogniu i pieczeni mięska, która odzywa się, gdy tylko opuście ponure miasta, masy i maszyny. A przepraszam, pomyliłem się - to nie była ostatnia atrakcja - po jedenastej chętni ruszyli w las, by spróbować umiejętności w grze w świetlika. Latać po lesie w środku nocy - to zdecydowania dobry sposób na zakończenie intensywnego dnia.Sobota 4.05.2013Sobota była dniem dużej dowolności - do południa zdążyłem się przejść, popływać na kajaku i jeszcze odpocząć po tym wszystkim (w końcu przyjechałem na wypoczynek). Po południu ćwiczyliśmy układ studniowy - nie wiem, co jego autorzy sobie myśleli, ale jak dla mnie nieco przesadzili z jego rozbudowaniem - nogi mogą się poplątać jak język zdenerwowanemu uczniowi przy tablicy. Sobotnia noc na wyjeździe nie mogła się skończyć inaczej, jak imprezą - tym razem już nie pod chmurką, a pod daszkiem. Muszę przyznać, że hol wejściowy sprawdził się nad wyraz dobrze w roli dancehall'u. Bawiliśmy się do późnej nocy.Niedziela 5.05.2013Miło było, ale się skończyło. Na pożegnanie mieliśmy piękną pogodę, jakby kuszącą nas do zostania na miejscu. Niestety kalendarz nie był już tak kuszący, więc musieliśmy się zwijać. Osobiście po majówce musiałem odpoczywać cały poniedziałek. Wiadomo, po udanym wyjeździe wypoczynkowym, przynajmniej dzionek trzeba odsapnąć (poza tym - przecież to logiczne, nie?). Mam nadzieję, czytelniku, że po tym lekturze tego krótkiego pamiętnika wiesz już nieco, jak tam było, i że wzbudziło to w tobie chęć wyjazdu w przyszłym roku (tych, co byli, zachęcać nie muszę).P.S. Oczywiście, nie byłoby to możliwe, gdyby nie Agata, Wojtek i Filip którzy zorganizowali i czuwali nad całą majówką. Również bez ojców i sióstr, oraz wprowadzanego przez nich nimbu duchowości, aura wyjazdu byłaby inna. No i nie sposób nie wspomnieć o uczestnikach - wszak stUdnia to my!Plus oczywiście jeszcze Pan Bóg, któremu wyjątkowo jesteśmy wdzięczni za trzymanie opadów deszczu z dala od Jego ulubionego duszpasterstwa ;)fot. Wszyscy, opis - Krzysztof Paradowski